Wesoła Kompanija Kurta Hollenborga
Poniżej fabularny wstęp do mojej bandy Reiklandczyków. Kiedy ruszymy wraz ze znajomymi z kampanią mam zamiar po każdej potyczce aktualizować fabularnie moją dzielną bandę zabijaków:).
Kurt Hollenborg zaklął cicho
opierając się plecami o burtę barki rzecznej. Barka „Śpiew Mannana” powoli
zbliżała się do brzegu ściągana siłą ludzkich mięśni. Odważył się zerknąć
ostrożnie w kierunku brzegu uprzednio ściągając aksamitny kapelusz.
Od napastników dzieliła ich jeszcze przynajmniej odległość
trzystu kroków. Było ich przynajmniej z tuzin nie licząc chłopów pracujących ciężko
przy linach. Hanza De Berghoffa była lekko opancerzona ale zaprawiona w bojach
tak jak jego ludzie. Dostrzegł i samego De Berghoffa w wypolerowanym napierśniku
dosiadającego karego wierzcha. Wyglądał jakby urwał się z jakowejś parady.
Pomyślał Kurt i oparł się z powrotem o burtę tak aby tym razem mieć na uwadze
swych ludzi.
Dwóch chłopów przebranych w kupieckie szaty paradowało po
pokładzie pomiędzy pustymi skrzyniami rozkładając ręce w teatralnych gestach w
kierunku napastników na brzegu.
Kurt zaśmiał się pod nosem. Jak przeżyją zapłaci im zgoła
więcej i najmie do następnej roboty choćby dla tego iż pociesznie było mu na
nich patrzeć.
W dalszej części barki za skrzyniami przycupnęli bracia
Peter i Zigfried. Kurt za cholerę nie mógł nigdy odróżnić jednego od drugiego.
Bracia podobni do siebie jak dwie krople wody z mistrzowską precyzją
posługiwali się kuszami, które właśnie szykowali na bój. Wzrok Ziegfrieda
spotkał się ze spojrzeniem Kurta. Młody kusznik skinął głową z nałożonym
kapalinem na znak iż są gotów. Przekleństwa i groźby rzucane przez
napastników stały się jeszcze bardziej
wyraźne.
- Ja im kurwa dam, psie syny chędożone. Sapnął Franz zwany
bułeczką i zwalił się blisko Kurta kładąc na pokładzie oburęczny miecz.
- Za starym na to wszystko Kurt, w krzyżu mnie coś strzeliło
od tych twoich forteli i łażenia jak jakowyś halfling po tej krypie.
Kurt obrzucił pełnym zrozumienia spojrzeniem przyjaciela.
Tak po prawdzie sięgając w pamięci nawet nie mógł sobie przypomnieć czemu na
Franza wołali Bułeczka. Znali się od małego razem wychowując się w wędrownych
taborach lancknechtów przemierzających wzdłuż i wszerz imperium.
- Sprawdziłeś co u chłopaków?
- Taaa, Otto i Kunze czekają przy nadbudówce na twoją
komendę a Gustava widziałem jak szykował tą swoją armatę.
Bułeczka wyciągnął na wpoły pustą buteleczkę okowity, bezceremonialnie
wyszarpnął korek i wlał zawartość w usta. Otarł usta w rękaw i poluzował paski
napierśnika.
Kurt sięgnął po butelczynę i również tęgo wlał w siebie
rozgrzewającego trunku. Kurt zerknął w kierunku kompana, napierśnik bułeczki
jak i jego wams pamiętały lepsze czasy. Ale ta robota ma być ich tutaj ostatnią.
Wyciągnął pistol z olstra sprawdzając broń, lewa dłoń jakby odruchowo powędrowała
pod koszulę szukając zmumifikowanego palca świętego Hiernonimusa. Kurt do
przesądnych nie należał ale ten paluch od lat przynosił mu szczęście i nie
wyobrażał sobie żeby mógł go zgubić przed potyczką. Zresztą zapłacił za niego
aż całego srebrnego szylinga.
Liny uderzyły o toń Reiku. Bosaki zabbniły o burtę barki.
Napastnicy podnieśli głosy i poczeli nawoływać w kierunku załogi żeby
zaniechałą oporu.
Reszta wypadków potoczyła się jak w taniej jarmarcznej
komedyi wystawianej po wioskach dla gawiedzi.
Barka z trzaskiem zacumowała do mola i rozpętało się piekło.
Nie takie jak opisują je kapłani czy poeci tylko takie proste, żołnierskie.
Ruszyli ławą, całą szerokością mola zbrojni w miecze i
korbacze. Przebrani kupcy niczym kukły rzucane przez chłopów na zakończenie
zimy, wyskoczyli za burtę i zniknęli w toni rzeki.
De Berghoff nie mógł uwierzyć w
to co się stało. Gdzie popełnił błąd? Czy może jego informatorzy zostali
opłaceni przez kogoś innego? Starał się na szybko przeanalizować wypadki.
Burta barki opadła z trzaskiem,
zamiast kupczyków i łatwego łupu natrafili na zasłonę ze stali. Czterech jego
ludzi zginęło od razu rażonych pociskami z garłacza, pistoli i kusz. On sam nie
zdołał opanować ranionego rumaka, który zwalił się na ziemię przygniatając
swojego pana. Zdezorientowani i zaskoczeni jego podkomendni poczeli się
wycofywać pomiędzy pierwsze zabudowania. Napastnicy ukryci na barce razili ich
dalej pociskami. Ludzie De Berghoffa nie pozostawali im dłużni szyjąc z łuków i
kusz.
Impas w końcu został przełamany i
doszło do zaciekłej walki wręcz, gdzie w ruch poszły okute pałki, korbacze i miecze.
Koło niego zaczęły padać ciała, a krzyki rannych mieszały się z brzękiem stali.
Całe starcie przypominało mu ryciny jakie widział w książkach przedstawiające
potyczki remeańskich wojowników na arenach. Na
środek areny wtargnął jakowyś szaleniec wymachując z wielką wprawą
dwuręcznym mieczyskiem. Starł się z dwoma ludźmi De Berghoffa uzbrojonymi we
włócznie. Zamaszystym cięciem rozciął drzewce pozbawiając broni swoich
oponentów. Nie zdołał się uchylić kiedy pozbawione ostrza ukruszone drzewce
zatopiło się w jego barku. Kord drugiego sprawnie wyparował i poczynił
śmiertelne pchnięcie mieczyskiem chwytając dłonią za ricasso. Ostrze przeszyło napastnika jak szmacianą
lalkę. Drugi zaś usilnie starał się skrócić dystans zalewając Bułeczkę
kolejnymi cięciami mieczyska. Franz pozwolił mu na to, pochwycił ostrze miecza
pomiędzy pazury wyprowadzając jednocześnie uderzenie głownią miecza. Rudzielec
zachwiał się zalany krwią. Bułeczka bezceremonialnie zakończył jego żywot
czystym cięciem w szyję.
Z każdą kolejną chwilą dla De Berghoffa te dywagacje miały coraz mniejsze znaczenie.
Krwawe bańki poczeły wykwitać na jego ustach i pękać. Pękały jak marzenia o
bogactwie i sławie. Zaczęło mu być cholernie zimno…tak zimno iż nie mógł
opanować nadchodzącej senności.
- No chłopaki wszyscy żyw?! Krzyczał Kurt stojąc z obnażonym
orężem pośrodku pobojowiska.
- Otto i Albert nie żyją. Zakrzyknął Kunze, stojąc nieopodal
nad ciałami kompanów.
- Rzezać sakwy kompani, zbierać oręż i amunicję! Krzyknął
głośno kierując się do jeźdźca ,którego przygniótł rumak.
De Berghoff był już martwy. Kurt bezceremonialnie rozpoczął
przeszukiwać sakwy w poszukiwaniu listów dla odzyskania ,których zostali
najęci. Znalazł je bez zbędnego trudu w skórzanej sakwie. Pieczęć nie została
naruszona co oznaczało jedynie tyle iż za robotę zgarną pokaźną sumkę.
Na odchodne
spojrzał w martwe szeroko otwarte oczy De Berghoffa. Muśnięciem dłoni zamknął
mu oczy po czym złożył na powiekach po pensie.
Wchodząc z powrotem na pokład „Śpiewu Mannana”, widzieli jak
czający się wcześniej pomiędzy zabudowaniami wieśniacy rzucili się w kierunku
martwych najemników. Koszule, buty, skórzane paski ciała zostały ogołocone ze
wszystkiego co pozostawili ludzie Kurta.
- Dokąd teraz Herr Hollenborg. Zapytał rosły jegomość,
zgolony do cna na łyso i odziany w skórzany pikowany kaftan.
- Do najbliższej osady Kapitanie. Odrzekł Kurt spoglądając
jak wieśniacy pozbywają się już ciał wrzucając je do rzeki.
- I co kompanijo, nic już nas tutaj nie trzyma, czy wszyscy
są zgodni? Mówiąc to Kurt obrócił się w kierunku swoich ludzi.
Chmurni, zbryzgani posoką. Na ich twarzach malowała się
zaciętość.
- Do Mordheim!!! Do Mordheim!! Krzyknęli jak jeden mąż, a
najgłośniej wtórował im Bułeczka.
Kapitan barki zabobonnie splunął przez lewe ramię
spoglądając na najemników i skierował barkę do najbliższej osady gdzie w końcu
pozbędzie się swojego kłopotliwego ładunku…….
Komentarze
Prześlij komentarz