Projekt Hellgrad cz.1 Fluff

Dawno nosiłem się z zamiarem stworzenia swojej unikalnej armii do Warhammera 40000. Po debiucie w postaci pokaźnej armii Ultramarines, wszechobecnej na bitewnych stołach niczym kontrole radarowe na trasie do Częstochowy postanowiłem coś zmienić i tym oto owocem jest projekt Hellgrad.

HELLGRAD



Segmentum: Tempestus
Populacja: 16,000,000,0001
Przynależność: Imperium
Klasa: Świat Produkcyjny



Świat Hellgrad został przyłączony na łono Imperium ludzkości za pośrednictwem Kosmicznych Marines z zakonu Imperialnych Pięści.

Z zapisków Kapitana Elendera dowódcy 4 Kompanii Imperialnych Pięści.

„Kiedym ujrzał Hellgrad w całej okazałości, zdawało mi się iż powróciłem na Świętą Terrę, tak owo miejsce mi ja przypominało. Poczułem dumę i radość iż nasi bracia przywróceni na łono Imperatora tak zacnie sobie poczynali ku jego chwale. Niebotyczne wieżowce nad którymi przemieszczały się ospale sterowce, gigantyczne fabryki oraz huty były żywym dowodem iż ludzie z tego świata to nasi zagubieni bracia i siostry. Gdy nasz wahadłowiec spoczął na lądowisku, tutejsi notable przywitali nas z wielką pompą rozpoznając od razu symbol Imperatora, roniąc przy tym łzy radości.”


Oddanie władzy nie było rzeczą prostą lecz wymagało wielu zabiegów dyplomatycznych i procedur do których przywykła zhierarchizowana i uporządkowana społeczność Hellgradu.
Kaiser Otton Von Erenberg zrzekł się swego tytułu przyjmując tytuł Land Grafa oddając tym samym świat pod piecze Imperium.
Niegościnna powierzchnia planety pokrywała niezliczona ilość kopalń, hut oraz zakładów przemysłowych. Pęd industrialny spowodował zanik flory jak i fauny, zamieniając planetę w pustkowie. Zanieczyszczenie powietrza stało się tak wysokie iż normalna egzystencja poza kopułami miasta bez osobistego pochłaniacza stała się niemożliwa.
Przemysłowy potencjał planety został dostrzeżony i w pełni wykorzystany przez Mechanicum na potrzeby dalszej krucjaty. Rzesze ochotników przeszkolonych i wyekwipowanych zasiliło armię Imperium w jej dążeniu do niesienia światłości zapomnianym światom, które czekały tylko aż olśni je blask światłości Imperatora.

Imperialny Regiment.

Specyficzne warunki na powierzchni planety czynią żołnierzy z Hellgrad jednostkę do walki w trudnych jak i ekstremalnych warunkach. Z racji specyficznej społecznej hierarchii panującej na planecie dla niższych warstw społecznych jedyna alternatywą jest praca w zakładach przemysłowych Hellgradu lub służba w osławionym 117 Pułku Gwardii. Dla szlachetnie urodzonych przeznaczone są intratne posady w administracji oraz wakaty oficerskie. Jedyną alternatywą awansu dla ambitnych ludzi z gminu jest awans polowy. Jednakże nawet i wtedy daje im się odczuć gdzie jest ich miejsce. Tacy oficerowie wolą spędzać czas wśród swoich żołnierzy ciesząc się zaufaniem jak i szacunkiem swych podkomendnych w przeciwieństwie do tych drugich.


W walce Gwardia z Hellgradu preferuje prostą acz skuteczną doktrynę wojskową. Zmasowane bombardowanie orbitalne oraz systematyczne przesuwanie frontu walk przy wsparciu dywizji pojazdów zmechanizowanych oraz baterii artyleryjskich.



Cena Lojalności


Segmentum Tempestus.

Zbuntowany gubernator Hubrick De Joustille ogłasza secesje świata Auteilles, mając pod swoją komendą około 50,000 Gwardzistów oraz 15,000 żołnierzy obrony planetarnej.
Z misją pacyfikacyjną zostaje wysłany 107 Regiment Hellgardzki. Po bitwie na orbicie planety działania wojenne przeniosły się na jej nieprzyjazną powierzchnię.



Drugi miesiąc kampanii na zbuntowanym świecie Anteilles.
Sektor 67 zwany przez żołnierzy 117 Regimentu Hellgardzkiego diabelską niecką.

Preludium.

Cholera ten dzień nie może się skończyć dobrze…
Unteroffizier Otto Stegmann przylgnął do desek okalających okop. Ogłuszające eksplozje oraz towarzyszące im wszechobecne fontanny gruzu wystrzeliwały wysoko w górę pokrywając wszystko szarym pyłem. Skulił się jeszcze bardziej poprawiając nerwowo pochłaniacz maski przeciwgazowej. Jak okiem sięgnąć, widział stłoczonych w okopach towarzyszy czekających na tak upragniony i wyczekiwany przez wszystkich sygnał do ataku.
Wytrzymajcie chłopcy!. Byle do nocy, wtedy w imię Imperatora i z jego łaską pokażemy tym zdrajcom jak walczy 117!. Stegmann poznał by ten głos wszędzie. Nawet eksplozje i charakterystyczne zniekształcenie spowodowane założoną maską przeciw gazową odróżniało go. Zresztą nie od parady przylgnęła do niego ksywka „Getöse”. Feldfebel Gunter „Getöse” Schneider…
Oboje znali się nad wyraz dobrze. Bohater kampanii na AHT 123, odznaczony wielokrotnie za męstwo. Razem zaciągali się do 117 Regimentu Hellgardzkiego. Koleje losu a raczej koleje wojny chciały aby to Schneider awansował a nie on. Ubłocony od stop do głów, z karabinkiem laserowym przewieszonym na ramieniu, przeciskał się przez okop poklepując po ramionach gwardzistów wpatrzonych w ciemne niebo i rozgrywający się na nim prawdziwy pokaz sztucznych ogni.
Nawałnica artyleryjska ustała.
– Za dwie godziny ruszamy i tym razem na Złoty Tron będziemy mieli wsparcie. Obwieścił spokojnym tonem Schneider opierając się o ścianę okopu.
– Oni ruszą zaraz, to już czwarty raz dzisiaj. Odparł Stegmann.
Schneider wstał i podszedł do peryskopu. Binokular rozbłysnął zielonkawą poświatą a świat widziany przez Feldfebla pokryła siatka informacji. Swoje zainteresowanie skierował na dwie jeszcze tlące się heretyckie Chimery oraz doszczętnie zniszczonego Lemmana. Za nimi powoli zaczęły majaczyć sylwetki wrogiej piechoty.
Na całej długości umocnień dał się słyszeć dziwny niepokojący i zarazem przeszywający na wskroś dźwięk, który jak dotąd towarzyszył każdemu heretyckiemu szturmowi.
-Schutze Muller!! Oświetlić tych skurwysynów, Wrzasnął.
Jeden z gwardzistów wystrzelił racę, która poszybowała parabolą nad ziemię niczyją.
– Stanowiska ciężkich bolterów na mój znak….OGNIA!!
Ciężkie boltery rozpoczęły swoją pieśń zniszczenia, dziesiątkując nacierających heretyków. Do owej wspaniałej melodii zaraz dołączyły się moździerze i działka automatyczne na całej linii umocnień tworząc mordercze trio.
Stegmann obserwował Schneidera, dobrze wiedząc że za chwile oni również ruszą w bezsensownym natarciu. Modlił się teraz gorliwie aby zwątpienie nie ogarnęło jego serca. Na chwilę ściągnął z głowy pickelhaube, delikatnie oczyszczając dłonią posrebrzaną Aquille.
Kanonada po chwili ustała. Ciała obficie przykryły wolną przestrzeń pomiędzy zniszczonymi pojazdami oraz leje po eksplozjach. Z miejsca gdzie heretyckie zbuntowane oddziały szturmowały dało się jedynie słyszęć pojękiwania rannych oraz wrzaski konających.
– Otto podaj mi Helgę, już po wszytkim. Powiedział ze stoickim spokojem Schneider. Stegmann ruszył pod przeciwległą ścianę okopu podając Feldfebelowi karabin snajperski. Sam ruszył do peryskopu.
Schneider ułożył się w pozycji strzeleckiej rozkładając dwójnóg. Stegmann omiótł przedpole wzmocnionym przez binokular wzrokiem.
- Masz jednego, jest sześć metrów od zniszczonej chimery, próbuje odczołgać się w krater. Powiedział Stegmann obracając zaraz peryskop w kierunku przewieszonych przez drut kolczasty heretyków.
- Kolejny jeden, na zasiekach…nie, ten niech zdycha powoli, zdaje się że jeszcze chwile pożyje. Wycedził z nutą satysfakcji w głosie.
Przez chwile jeszcze obserwował bluźniercze znaki pokrywające dumny niegdyś mundur. Cóż człowieka mogło skłonić do tego aby zawierzyć i zaufać tak destrukcyjnym siłom…i odejść w mrok od światła jakie daje wiara w nieśmiertelnego imperatora…
Z rozmyślań wyrwał go strzał oraz głos Feldfebla.
- Nie śpij Otto, Zaśmiał się cicho Schneider. Zsuwając się w dół okopu i odkładając Helgę.
- To był chyba oficer o ile nie zdarł wcześniej z kogoś tego munduru. Powiedział spokojnym głosem Gunter.
- Czy to ważne? Ważne że jednego sukinsyna mniej. Zresztą i tak wydaje mi się że wyświadczamy tym śmieciom przysługę, powinni zdychać powoli. Odparł Stegmann.
Ziemia nieznacznie zadrżała.
Stegmann i Schneider spojrzeli po sobie.
Stegmann błyskawicznie ruszył do peryskopu wpatrując się w przedpole.
- Cholera Gunter, nasza lewa flanka ruszyła..chyba trochę za wcześnie. Stwierdził Stegmann.
- Herr Feldfebel! Krzyknął gwardzista pędząc z radiostacją na plecach.
Szeregowiec przyklęknął podając Schneiderowi słuchawkę.
- Tak Herr Oberleutnant, oddział gotowy. Tak jest!, czekać na wsparcie i nacierać.
Feldfebel Getöse oddał słuchawkę radiotelegrafiście.
Stegmann wiedział co nastąpi za chwilę. Zaczynał powoli recytować w myślach jedną z wielu litanii do imperatora.
- Drużyna gotowość bojowa!!! Krzyknął Schneider, spoglądając na swoich towarzyszy.
- Bagnet na broń!!! Grzmiał dalej Feldfebel.
Z ogłuszającym rykiem silników nad ich pozycjami przeleciał szwadron Walkirii kierując się w kierunku wrogich pozycji siejąc zniszczenie. Z daleka również odezwała się imperialna artyleria. Kiedy ostatnia salwa artyleryjska ustała wspięli się po ścianie okopu gotowi do szturmu na wrogie pozycje.
- W imię Imperatora, za święta Terrę NIE OKAZUJCIE LITOŚCI!!!. Dobiegł ich mechaniczny dźwięk z głośników umieszczonych na komisarskim transporterze.
Ruszyli do szturmu., mając przed sobą umocnione pozycje heretyków a za sobą ciężkie boltery na komisarskiej chimerze.
Stegmannowi przez głowę przeleciała kolejny raz myśl że ten dzień nie może się skończyć dobrze.

Czyściec.

Cisza. Zniekształcone cienie tańczące przed oczami. Łapał szybko i chciwie każdy oddech. Okular maski gazowej zaparował kompletnie. Każdy wdech sprawiał mu nie wysłowiony ból a każdy wydech mękę. Cisza. Obojętność i rezygnacja. Wbijał dłonie w miękką ziemię wypełniającą lej w ,którym leżał. Nie, to nie może tak się tutaj skończyć nie tutaj i nie teraz…to jeszcze nie mój czas i nie moje miejsce. Wyjąc z bólu podczołgał się w górę krateru. Ciężkie opary gazu bojowego zalegały na dnie. Zafascynowany przez chwilę obserwował delikatną zieloną mgiełkę ,która zdawała się tańczyć wokół porozrywanych ochłapów ,które jeszcze przed chwilą były jego towarzyszami.

Acta sanctorum, Mortui te salutamus, ave Malleus! Ave Aquilla Ave IMPERETOR!

Stegmann, oblizał spieczone wargi. Słowa litanii kołatały mu się w głowie. Napełniały jego ciało energią , mobilizowały. Dźwięki powróciły. Ogłuszający huk eksplozji, grudy ziemi wylatujące wysoko i opadające wprost za plecy Stegmanna na dno krateru.

Natarcie się załamało i utkwili pośrodku ziemi niczyjej. Przygwożdżeni ogniem moździerzy i działek automatycznych ponosząc ciężkie straty mogli tylko czekać. Pamiętał jedynie jak przez mgłę co się wydarzyło. Ukryci heretycy z bronią termiczną. Komisarska Chimera stojąca w płomieniach. Nawałnica ognia kosząca jego ludzi niczym górniczy kombajn z kopalń Hellgradu.

Zerknął ile pozostało mu tlenu. Zielone światełka rozbłysnęły na kontrolce osobistego systemu filtrowania powietrza. Trzy godziny. Brzmiało to jak wyrok śmierci. Cyfry były nieubłagane.
Istniały dwie możliwości. Sięgnął po lornetę wiszącą u szyi. Jakieś sto pięćdziesiąt metrów od niego zaczynały się pierwsze zniszczone przez bombardowania kompleksy przemysłowe. Przeczołga się do kompleksów od krateru do krateru , zbierając tylu zdolnych do walki ilu mu się uda lub po prostu będzie czekał na bolesną i powolną śmierć.
Decyzja była prosta. Chwycił karabinek laserowy i ruszył do wylotu krateru czołgając się powoli, systematycznie pokonując metr za metrem. Droga ,którą obrał usiana była mniejszymi jak i większymi kraterami usłanymi ciałami poległych gwardzistów jak i heretyckim ścierwem.

- Herr Unteroffizier… pomocy. Usłyszał zniekształcony głos z wnętrza głębokiego leju ,którego mijał na swojej drodze.

Zatrzymał się odruchowo próbując wzrokiem przebić ciemność. W kraterze majaczyły trzy leżące postacie w mundurach gwardii. Jedna z nich poruszyła się. Stegmann powoli ruszył do krateru. Stoczył się w dół zatrzymując się koło gwardzisty. Mundur żołnierza był zniszczony. A on sam broczył z wielu ran. Przez nieszczelny system maski gazowej usłyszał jego cichy chrapliwy głos…za cichy…żeby mógł go usłyszeć czołgając się.
- Uciekaj, to słowo zabrzmiało jak kubeł zimnej wody. Stegmann chwycił za saperkę przymocowaną do uchwytu na plecaku. W tym momencie coś silnie pociągnęło go w dół krateru. Uderzył kilkakrotnie na oślep ściągany w dół wgłębienia. Nieludzki dźwięk jaki wydobył się z ciemności kiedy jego ciosy sięgnęły celu zmroził mu krew w żyłach. Starli się w śmiertelnych zapasach. Uderzał na oślep, jednak w zwarciu saperka okazała się bezużyteczna. Uderzył kilkakrotnie nożem w podbrzusze czując jak rękę zalewa mu ciepła posoka. Zblokował uderzenie w pachwinę po czym uderzył na odlew tnąc w szyję. Przeciwnik był niesamowicie silny i odporny na ciosy. Stegmannowi pojawiły się czarne mroczki przed oczami. Słyszał jedynie swój miarowy urywany oddech i nieludzki charkot wydobywający się z gardła jego przeciwnika. Wbił nóż kilkakrotnie w podbrzusze. Parujące bladoróżowe jelita wypłynęły wprost na ubłoconą ziemię. Jego przeciwnik nie żył. Ciałem heretyka wstrząsały jeszcze pośmiertne konwulsje. Stegmann leżał pół metra dalej próbując złapać oddech. Przed nim leżał niesamowicie otyły człowiek w makabrycznej parodii munduru gwardzisty. Pas oraz bluza przyozdobiona ludzkimi włosami, palcami oraz zębami. Twarz zakrywała mu w połowie maska gazowa, która zsunęła się w trakcie walki odsłaniając pozbawione warg usta i specjalnie zaostrzone zęby.

Sprawdził czy w kraterze czekają na niego jeszcze jakieś inne niemiłe niespodzianki. Po upewnieniu się iż jest bezpieczny podczołgał się do ciał gwardzistów. Nie żyli. Odruchowo zerknął ile zostało mu tlenu. Półtorej godziny. Nie był zdziwiony starcie było wyczerpujące. Sprawdził oporządzenie ,zabierając od martwych towarzyszy dodatkową amunicję i ruszył z powrotem czołgając się w kierunku majaczących w ciemności zabudowań.

Feldfebel Gunter Schneider przyjrzał się swoim ocalałym ludziom, był wściekły. Tuzin gwardzistów tłoczyło się pod zniszczonymi ścianami fabryki broni. Byli jakieś piętnaście metrów za pierwszymi heretyckimi umocnieniami. Był wściekły z dwóch powodów, ba nawet z trzech. Atak prowadził jeden z najmniej doświadczonych oficerów, Hauptmann Marcus Von Fellender. Syn wpływowego oficjela po prestiżowej szkole oficerskiej. Von fellender nie miał pojęcia o taktyce ,używał swoich podkomendnych niczym mięso armatnie i traktował pacyfikacje Anteilles jako osobistą trampolinę do kariery. Kolejnym powodem było zgubienie szczęśliwego medalionu. Nabył go od ekscentrycznego sprzedawcy przed zaciągiem na Hellgradzie a który według jego teorii przynosił szczęście. Ostatni powód to śmierć jego przyjaciela, widział jak potężna eksplozja odrzuca Stegmanna na dobre dwanaście metrów.

Po chwili odrzucił wszystkie kotłujące mu się w głowie myśli. Miał zadanie do wykonania. Starał się skupić kiedy kolejny raz przeszył go na wskroś dźwięk , który towarzyszył każdej operacji wrogich żołnierzy. Dlaczego przeciwnik się wycofał ?. Dlaczego z taką łatwością udało im się sforsować umocnienia bez strat, pomimo iż parę minut wcześniej zostali prawie zmasakrowani. Sam myślał że wybiła już jego godzina, kiedy poderwał resztki plutonu do ataku na umocnienia. Był zaskoczony kiedy w szaleńczej szarży wpadli do pustych okopów.
Teraz zajmowali pozycje przy wejściu do zbombardowanych kompleksów fabrycznych. Po oznaczeniach i zniszczonym godle Adeptus Mechanicus leżącym u stóp bramy wjazdowej, wiedzieli że to jedna z większych fabryk broni na planecie.

- Sprawdźcie czy działko automatyczne nadaje się jeszcze do czegoś. Rzucił oschle Schneider wskazując dłonią na heretycki okop. Kilku gwardzistów ruszyło powoli osłaniani przez resztę oddziału aby po chwili zniknąć w zagłębieniu fortyfikacji. Po chwili wyłonili się niosąc broń, amunicje oraz trójnóg.

- Za 10 minut wymarsz, Hoffman idziecie na szpicy. Musimy dostać się do kompleksów podziemnych , to nasza jedyna szansa. W schronach poczekamy na naszych i módlmy się żeby były opuszczone a jeśli nie ,cóż wiedzieliście na co się piszecie chłopcy. Zaśmiał się ochryple Schneider.
Ruszyli w głąb fabryki. Zbombardowana doszczętnie hala produkcyjna pozbawiona była zadaszenia. Wszędzie walało się szkło oraz mniejsze lub większe żelbetonowe bloki najeżone prętami zbrojeniowymi. Poruszali się wolno i ostrożnie, omijając oświetlone blaskiem ognia części pomieszczenia. Pokonywali metr za metrem, wyczuleni na każdy obcy dźwięk i ruch. Mijali gigantyczne maszyny niegdyś chlubę fabryki. Na nielicznych ścianach wisiały porwane i pocięte imperialne sztandary splugawione heretyckimi znakami.

Gwardzista idący na szpicy zatrzymał się przyklękając. Wzniósł rękę do góry. Schneider błyskawicznie dał znak aby oddział się rozproszył. Żołnierze błyskawicznie ruszyli za osłony. Obsługa działka rozłożyła trójnóg montując broń. Wyczekiwali w milczeniu wpatrując się w ciemność.
Pięćdziesiąt metrów przed nimi zamajaczyły pierwsze sylwetki. Schneiderem wstrząsnął dreszcz. Umysł chyba zaczął płatać mu figle, poczuł jakby ktoś położył mu dłoń na ramieniu. Obrócił się błyskawicznie z karabinkiem laserowym gotowym do strzału. Zaklął po cichu.
- Wszystko w porządku Herr Feldfebel? Zapytał ściszonym głosem gwardzista leżący obok.
Schneider skinął głową. Powietrze wokół nich zafalowało od zwiększonej nienaturalnie temperatury. Zniszczonymi, pustymi halami fabryki popłynął ku gwardzistom Schneidera dobrze znany niepokojący dźwięk…

Stegmann czołgał się powoli. Do pierwszej linii okopów zostało mu jeszcze dobre trzydzieści metrów. Żadnego ruchu w okopach. Najmniejszy dźwięk nie zakłócił jego podróży. Sam nie wiedział czy ma się cieszyć czy zacząć się na poważnie martwić. Może nasi przedostali się jakoś?. Może szturm okazał się sukcesem?. Masa myśli przelatywała mu przez głowę.
Doczołgał się do okopu. Zlustrował dokładnie okolicę po czym zsunął się na dół wprost na stertę ciał. Ogarnęła go fala ciepła. Z trudem stłumił wymioty, które w przypadku założonej maski przeciwgazowej zakończyły by się niechybnie uduszeniem. Piskliwy dźwięk o niesamowitym natężeniu wydobywał się z czeluści ruin fabryki. Mieszając się po chwili z chaotyczną kanonadą ognia.

- Co się dzieje Herr Feldfebel?!. Krzyczał Kramer wypuszczając kolejne kontrolowane serie ze swojego karabinka laserowego.
Dwóch heretyków na próżno szukało schronienia zostali skoszeni zanim dopadli osłony.
- Strzelać bez rozkazu!!. Strzelaj Kramer do jasnej cholery! Wrzeszczał Schneider biorąc na cel kolejnego ze zbuntowanych gwardzistów.
Wysoko kalibrowe pociski z działka automatycznego czyniły prawdziwe spustoszenie. Zaczynając od na tyle lekkomyślnych lub oszalałych heretyków ,którzy chcieli obrzucać granatami obsługę działka aż po grupę prowadzącą ogień zza betonowego bloku. Ognisty jęzor miotacza płomieni pochłonął kolejnych heretyków. Z wrzaskiem upadali na ziemię próbując na próżno gasić oblepione paliwem mundury. Kawałki betonu fruwały wokoło a ciemność została rozświetlona promieniami karabinków laserowych.

Stegmann biegł. Włożył w ten bieg ostatnia rezerwę swych sił. Jeśli toczy się tam walka, to znaczy że nasi musieli przełamać ich linie. A może walczą między sobą? Któż może wiedzieć co może drzemać w tak zdeprawowanych umysłach. Tak czy siak postawił wszystko na jedną kartę. W punkcie werbunkowym zaraz po zaciągu powiedziano mu iż średnia życia gwardzisty w strefie wojny to kilka dni, on walczył już siódmy miesiąc. Cholerny szczęściarz ze mnie, dodał na głos żeby podnieść się na duchu.

- Wstrzymać ogień!! Wstrzymać ogień!! Krzyczał Feldfebel „Getöse” Schneider.
Po chwili kanonada ucichła. W powietrzu unosiły się tumany kurzu. W ruinach fabryki zaległa cisza.
- Meldować o stratach!. Krzyknął Feldfebel wychylając się ostrożnie zza osłony.
- Kunze, Wagner i Kopffler nie żyją Herr Feldfebel. Krzyknął ktoś z miejsca gdzie walki były najcięższe.
- Wagner oberwał odłamkiem a Kunze i Kopfller padli gdy usłyszeliśmy ten przeklęty dźwięk. Powiedział Schutze Feldmeier wskazując w kierunku leżących na ziemi ciał.
- Sprawdźcie czy któryś z tych sukinsynów przeżył. Powiedział Schneider zmieniając magazynek w karabinku laserowym.
- Herr Feldfebel musi Pan to zobaczyć. Stwierdził jeden z gwardzistów wskazując lufą karabinka laserowego na jedno z ciał.
Kilku gwardzistów zajęło pozycję w razie kolejnego ataku. Schneider ruszył spokojnym krokiem w kierunku leżących heretyków. Przerzucił karabinek na ramię, wyciągając pistolet laserowy z kabury.
Oczom Schneidera ukazał się makabryczny widok. Postać była średniego wzrostu, chorobliwie chude kończyny poruszały się teraz targane spazmami wynikającymi z rany która powinna uśmiercić na miejscu normalnego człowieka. Głowa była niczym więcej jak obleczoną w skórę czaszką, pozbawioną gałek ocznych. Stare blizny sugerowały iż sam pozbawił się daru widzenia. Resztę ciała zdobiły rytualne blizny, cybernetyczne wszczepy oraz plugawe tatuaże. Jeden z nich najwidoczniej stara pamiątka oznaczała iż posiadał zdolności psioniczne.
Schneider odskoczył instynktownie do tyłu mierząc z pistoletu. Heretyk poruszył się jakby rany jakie otrzymał nie robiły teraz na nim większego wrażenia.

- Ave in Purgatorium, Schneider. Zagrzmiał heretyk chrapliwym głosem, uśmiechając się przy tym złowieszczo. Ciało wygięło się nienaturalnie. Schneider przez chwilę stał jak wryty ze swoimi ludźmi. Dopiero gdy do ich uszu dotarł dźwięk łamanego kręgosłupa wypalili z broni.
Feldfebel nie mógł przez chwilę dojść do siebie. Przesłyszał się. Na pewno się przesłyszał. Powtarzał w myślach do siebie ,obserwując powypalane otwory na ciele psionika. Nie był osobą ,którą łatwo było przerazić. Do cholery był weteranem. Ale ta sytuacja zaczynała powoli go przerastać.

- Imperatorze chroń nas. Wyszeptał Schneider.

Komentarze

Popularne